niedziela, 16 sierpnia 2015

Diabelce - reminiscencja ;)




"Człowiek odkrywa siebie, kiedy zmierzy się z przeszkodami"

                                                                             
                                                                                                                        Antoine de Saint-Exupery

Korzystając z okazji, że mam wolny piątek z pracy, oraz wolne popołudnie w domu, postanawiam ruszyć na Diabelce. Ostatnią, a zarazem pierwszą wyprawę rowerem w to nieposkromione miejsce odbyłam w lipcu 2013 roku. Wtedy udało mi się "wstrzelić" między panującymi wówczas powodziami, kiedy to Wisła miała akurat normalny poziom wody. W tym roku panująca susza sprawiła, że poziom wody jest niski, a na jej tafli utworzyło się sporo piaszczystych łach, które tworzą  sporej wielkości wyspy i wysepki, co też dawało dodatkowy atut temu by tam wreszcie znowu się wybrać. Również wtedy pojechałam tam na moim jedynym rowerze, czyli krosie ważącym dobre 20kg. Tym razem na przygodę z survivalem wybrałam się na "juniorze" 
Do Sartowic myknęłam sobie nie do końca szosą, ale serwisówką przy moście na A1, a dalej przy Mątawie,  robiąc pętlę przez Mniszek i czarnym szlakiem śmigając do Sartowic. Kiedy już pokonałam podjazd kieruję się tym razem do Parku Krajobrazowego w Sartowicach i ścieżką dydaktyczną przejeżdżam tą łagodniejszą część Czarcich Gór, która prowadzi do Wiąga. Do tej pory teren jest przejezdny z niewielką ilością krzaków, które można  ominąć wybierając wcześniejszy zjazd wąwozem, ale ja jak zwykle wybieram trudniejszą drogę. Kiedy już dotarłam do szlaku wyciszam umysł widokiem jaki oferuje mi Wisła. Biorę głęboki wdech i ruszam w gąszcz krzaków, pokrzyw i przeróżnego rodzaju wybujałej roślinności, która jest tu pod ochroną. Przypominając sobie ową drogę z przed dwóch lat już niebawem przekonuję się, że  niema co polegać na pamięci, ponieważ jeżeli się systematycznie nie jeździ w to miejsce, to łatwo się można przekonać co do pewności istnienia wytyczonego w tym miejscu szlaku. Jak powszechnie wiadomo Parki krajobrazowe nie podlegają ingerencji człowieka i to co się stanie z drzewem, trawą, krzakiem czy skarpą jest  tylko  prawem matki Natury. Diabelce to pieszy szlak turystyczny i tam rowerowa eskapada wymaga siły i rozwagi, o czym przekonuję się już po niedługim czasie, kiedy to natrafiam na niewielkie acz nieco piaszczyste urwisko, po którym to sprowadzenie roweru nie było łatwe.  Jak przystało na pełną uporu, oraz posiadającą jako taką umiejętności rozważnego myślenia kobitkę, oczywiście radzę sobie, sprowadzając rower na tylnym hamulcu i trzymając za przednie koło, pomału nim przekręcając ...  Dalej szlak jest zróżnicowany, bo raz jadę, raz idę. Wytyczone ścieżki są utwardzone jednak nie zawsze równe. Jadąc trzeba uważać, by nie wjechać w dół lub nie zaczepić o pnącze, które chetnie wkręca się w łańcuch, mogąc spowodować wywrotkę. Niektóre ścieżki są zbyt wąskie lub prowadzą przez strome podejścia, więc wolę nie przeceniać swych możliwości i niektóre odcinki pokonuję na piechotę. Taki naturalny rezerwat jest pełen przeszkód, które poprzez wytyczenie ścieżek dydaktycznych nieco zostało przez człowieka zmodyfikowane, ale tylko i wyłącznie za pomocą naturalnych materiałów np. ułożenia kładek z gałęzi poprzewracanych drzew na spływających strugach wody, czy jak teraz zauważyłam są powycinane przejścia na zwalonych pniach, więc nie trzeba targać roweru na plecach i wspinać się na pień.  Natomiast wszelkiego rodzaju osunięcia nie są naprawiane tylko w takim przypadku człowiek sam wytycza sobie nowe przejście omijając urwisko. No i właśnie na take osuwisko natrafiłam, co na początku przyprawiło mnie o  kompletną niemoc i zwątpienie - " no ale jak to tak ! mam wracać ?! teraz kiedy pokonałam dobrą połowę szlaku ?! " Kładę rower i wspinam się oceniając, że z rowerem kurde będzie ciężko, ale schodząc wchodzę na pobocze wydeptanej ścieżki i po trawie, która amortyzuje poślizg udaje mi się zejść. Podnoszę "juniora" i próbuję wspiąć się  tymże moim zejściem co i  mimo stawiającej opór poślizgowi trawy, okazuje się bardzo ciężkie i zajmuje mi około 10 minut. Wciskając hamulec raz przedni, raz tylny, robiąc narzut tylnym kołem, zapierając się nogą o niepozorne pnie drzew dopięłam swego i wspięłam się na "szczyt". Ciekawe  co łowiący nieopodal rybak obstawiał - dam radę, czy nie ? Po raz kolejny mój upór pokonał moje zwątpienie, chociaż naprawdę nie było to łatwe. Dobrze, że przynajmniej tym razem fruwające inserty dały mi spokój nie atakując mnie przy tym wysiłku, który wycisnął ze mnie naprawdę niezłe poty. A to osuwisko prawdopodobnie, to była już nieistniejącą ścieżką, która to prowadziła tuż przy samej krawędzi  brzegowej Wisły, wchodząc dodatkowo w zakręt z podejściem. Dalsza trasa już mniej uciążliwa, bo zmierzała ku finiszowi, którym to jest polana przy ujściu Wdy. 
Tak więc po raz drugi pokonałam, to co wydawało się niemożliwe do pokonania - "brawo ja" ! Również "junior" spisał się nie najgorzej, chociaż musiał mieć "swoją wizję szlaku" i nie zawsze poddawał się moim sugestiom. Od nadmiaru wrażeń niewytrzymała pamięć na karcie , najpierw w kamerze, co uniemożliwiło zapis pokonania najbardziej  uciążliwego podejścia. Potem w aparacie, co uniemożliwiło wykonanie większej ilości zdjęć . A na koniec bateria w telefonie też padła. 

Wniosek: 
  • Po raz drugi (pomimo, że już raz miałam nauczkę) nie zabrałam długich spodni, co skończyło się znowu poparzeniem nóg od pokrzyw, które nie są wycinane ze względów nie wiem jakich - może dlatego, że przy okazji mogła by być uszkodzona unikalna roślinność, albo z braku funduszy ..? Nie wiem. 
  • Zawsze przed podobną eskapadą, którą ma się zamiar uwiecznić w aparacie, czy zapisać kamerą - sprawdzić wolna pamięć na karcie
  • Zakładać pełne obuwie na rower z grubym bieżnikiem, uniemożliwiające poślizg
  • Zabierać odzież ochronną
Rada:
  • Nie obciążać roweru sakwami, czy torbami - lepiej wziąć plecak
  • W zależności od pogody zabrać odpowiednią ilość wody
  • Rozważyć możliwość takiej eskapady  wiosną lub  jesienią 
Można by powiedzieć, że "mądry Polak po szkodzie" ale w taki upał nie zawsze chce się wozić z sobą ciuchy, czy litry wody. Pozostaje zatem pomyśleć o zmianie pory roku na odwiedzenie Czarcich Gór rowerem, co też jednak nie do końca  może się udać ze względu na wczesny zmierzch lub słotną pogodę. 
Ale na pewno można stwierdzić, że warto zmierzyć się z samym sobą, bo dla kogoś kto lubi wyzwania, to właśnie takie miejsca są czymś budującym własną odporność na trudy pokonywania pozornej bezradności. I nieważne, że brud, pot, że pokrzywy, komary - liczę się ja i to, że potrafię stawić czoła wyzwaniu z którym to pod koniec starcia zawieram pakt o nieagresji i wzajemnej tolerancji. 
Zatem zapraszam tych wszystkich, którzy lubią takie wyzwania na odwiedzenie tego miejsca samemu lub w niewielkiej grupce rozsądnych osób, bo tam nie można pozwolić sobie na brawurę.

pozdrorowerki :) 

2 komentarze:

  1. Mówią, że poparzenie pokrzywami pomaga na reumatyzm :) Gratuluję wyprawy i udanego wspinania się na szczyty życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... no ponoć pokrzywy leczą z reumatyzmu ;) Po pierwszej wyprawie byłam jeszcze bardziej poparzona, a reumatyzm jak był tak jest :D
      Dziękuję za miły komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń