czwartek, 8 października 2015

Do Malborka - czyli rowerowa podróż w czasie




Kiedy zakładałam wątek na stronie   nie sądziłam, że frekwencja będzie  aż  tak  pozytywna. Na umówione miejsce przyjeżdżam jako piąta - jednocześnie wiedząc, że ma być nas sześcioro. Czekamy więc  na szóstego  uczestnika , który niebawem się zjawia.  W trakcie oczekiwania, okazuje się , że ma  być  jeszcze jeden - siódmy uczestnik, który po nie długim czasie przyjeżdża jako ostatni (jak zwykle).  Jest środa 15-ego sierpnia (2012), święto kościelne – więc wolny dzień od pracy. Dzisiaj mamy zamiar o godz. 9.00 wyruszyć do Malborka, który był kolejnym miastem do jakiego  postanowiłam  dotrzeć  właśnie  na  rowerze. Dla mnie nie lada wyzwanie, bo odległość to 78 km, w jedną stronę, ale zapał jaki we mnie  się narodził nastawia wszystkich uczestników  pozytywnie, więc pełni werwy  i optymizmu –wyruszamy!  Czuję się jak w bajce o sierotce Marysi i siedmiu krasnoludkach  tyle, że krasnoludków jest sześciu, ale jednocześnie wiem, że w takiej ekipie mogę czuć się pewnie, bo sama mam jeszcze mało doświadczenia w długich wyprawach, i  jako ta przysłowiowa sierotka , liczę na moich doświadczonych  kolegów, którzy jak zwykle mnie nie zawiedli. Moi kompani są  tak optymistycznie nastawieni do jazdy, że  już na samym początku narzucają dość ostre tempo, więc  żeby  dać radę pokonać trasę w całym składzie i bez  zadyszki , muszę ich trochę przystopować. Wyprzedzam , i obejmuję prowadzenie, a że  są rozsądni  to szybko przypominają  sobie kto  jest komandorem tej wycieczki i nikt się temu nie sprzeciwia. Już na samym początku postanawiamy ominąć Kwidzyn i Sztum by  jak najmniej marnować  sił na  podjazdy, które są w okolicy Kwidzyna, więc tym razem przeważają wiejskie drogi asfaltowe. Jak wspomniałam omijamy wyżej wymienione miasta , jednocześnie wydłużając sobie nieco drogę, co daje nam po dojechaniu do celu około 100 km.  Drogi którymi jedziemy wiodą  prawie przy wale wiślanym, więc widoki mamy malownicze. Pomykamy w równym tempie , chociaż pod wiatr, który czasami wieje dość intensywnie.  Pogodę mamy jako taką, czasami wyjrzy słonko, czasami troszkę popada  mżawka, ale jedno co mamy  nieustannie w takich wyprawach, to zew przygody i chęć pokonania własnych słabości,  i żadne  wiatry ani burze nas  nie odwiodą od osiągnięcia zamierzonego celu. Jadąc tak w  zamyśleniu i słysząc gdzieś w „ oddali” rozmowę mych towarzyszy, obmyślam sobie plan zwiedzenia Malborka, ale jak to zwykle bywa-plan swoje, a rzeczywistość swoje.
Pamiętam jak byłam tam na wycieczce jako harcerka ,mając lat 13 i zastanawiam się jak   teraz tam wygląda.  Przypominam sobie ogólny zarys Zamku, którego mury warowne i wierze  wyłaniające się ponad korony drzew, tworzą niepowtarzalną  panoramę odbijającą się w lustrzanej tafli Nogatu, który płynie sobie  jak strumyk z wolna,  Jak przez mgłę pamiętam zwiedzanie Zamku,dziedziniec , komnaty, podziemia, ale dobrze pamiętam ten przeszywający chłód i dreszczyk emocji  ,oddający  tak realistyczne wrażenie  tamtej epoki, że nawet po powrocie do domu często wracałam myślami do tego miejsca.  Zadaję sobie pytanie, czy i teraz ten widok zrobi na mnie tak ogromne wrażenie jak owe ….ści lat temu, gdzie słowa  które wypływały z ust przewodnika uruchamiały jednocześnie moja wyobraźnię i wyświetlały w mej podświadomości  obraz owych czasów i wydarzeń.
Dookoła pustka , słychać tylko wiejący wiatr i szum drzew, a ja rozglądam się dokoła, i przenosząc
się  myślami do tamtych czasów wyobrażam sobie , że zamiast na rowerze jadę konno w asyście rycerzy gotowych stawić czoła każdemu wyzwaniu ...

 I tak  rozmarzona  jadę przed siebie nie zważając na nic,  kiedy to dochodzi mnie głos zadający pytanie–„ a może zrobimy przerwę”? No i koniec marzeń o moich dzielnych „ rycerzach”
 A tak swoją drogą to ciekawe czy ówczesna podróż konna  również dałaby mi  tyle samo satysfakcji co dzisiejsza jazda rowerem?  Orientacja w terenie , zmuszała ludzi do myślenia i poleganiu na własnej umiejętności  odczytywania "drogowskazów", które nasuwała przyroda, no a posiadana umiejętność przetrwania w terenie, to walka o byt.  No, ale wracajmy do rzeczywistości i moich wygłodniałych kompanów.
 Przejeżdżając  przez murawę wiejskiego boiska  kierujemy się w  stronę wału, gdzie robimy sobie postój  i  z prowiantem wspinamy się na jego "szczyt" , gdzie mamy widok na dolinę Wisły. Zjadam jabłko i korzystam z okazji aby poleniuchować na miękkiej trawie, zamykam oczy i staram się przywołać w myślach dalszy ciąg przerwanej podróży w czasie. Wyobrażam sobie te pola dziewicze  jako miejsce  bitwy między zakonem  krzyżackim  i  wojskami polsko-litewskimi pod wodzą Władysława Jagiełły, na których toczą się walki pełne dramatyzmu. Wśród tych wojsk znajdują się również i moi  kompani ,którzy walczą pod chorągwią  kujawsko-pomorską -herbu rowerowego- na niebieskim tle... No ale nie jest mi dane pozostać długo w świecie fikcji, bo znowu zostaję przywrócona do rzeczywistości. Tym razem przez naszego wszędobylskiego "paparazzi", który to cichaczem skrada się w moim kierunku, by strzelić, i to nie bynajmniej w zagrażające memu bezpieczeństwu coś tam, ale we mnie - z aparatu. Toteż kończę biesiadowanie i daję komendę do wyjazdu. Mimo że moi rycerze” mają chęć  jeszcze poleniuchować, to nie kwestionują  decyzji jedynej białogłowy w ekipie, i zwierają szyki stawiając gotowość do dalszej drogi. Dwoje z nas zdecydowanie rusza do przodu i kiedy się oglądam za siebie stwierdzam brak  reszty. Myślę sobie : no to mi się trafili rycerze!!! ,ale cóż- jakie czasy- tacy rycerze….. Oni zaś tymczasem zaliczają oczywiście kolejny sklep, by uzupełnić  prowiant. Jadąc tak już w milczeniu i wolniejszym  tempem  dojeżdżamy do głównej  drogi, kiedy pada stwierdzenie, że trzeba by jechać około 10 km.  ruchliwą trasą. Z duszą na ramieniu ciśniemy ile sił w nogach, aby jak najszybciej mieć  ją  za sobą. Skręcamy w lewo i dojeżdżamy  do  mostu na Nogacie, po którym porusza się tłum ludzi. Schodzimy z rowerów i prowadzimy je poruszając się w żółwim tempie. Rozglądam się  i dostrzegam Zamek, którego mury warowne są  już  nieco  przysłonięte przez rozrośnięte  korony drzew , a  widoczne dachy i  wieże, odbijają się  już  w nie całkiem lustrzanej tafli  Nogatu.. Dalej przedzierzgając się  przez tłum zwiedzających  i skomercjalizowaną  część  przedzamcza  oczekujemy na resztę. Przyznam, że jestem rozczarowana aż taką komercją w tym właśnie miejscu. Liczne  stragany z pamiątkami i niepasujące do charakteru tego miejsca budki z lodami, zapiekankami…. itp. powodują, że przypomina to bardziej bazar niż miejsce pełne tajemniczości i kultu historycznego. Dla dzieci jest to niewątpliwie istny  raj, bo można  kupić tu wszystko co i tak w końcu stanie się niepotrzebne i szybko wyląduje w kącie albo w koszu (plastikowe miecze, topory , strój rycerza ….itp.) ale rodzic już tak wesoło nie ma, kiedy spogląda na ceny. Targa mną uczucie  braku szacunku  do takich miejsc, gdzie strugami spływała krew, a niejeden  kamień mógłby „opowiedzieć „historię owych czasów, gdzie  życie ludzkie  nie miało wartości dla oprawcy. Dochodzę do wniosku, że bardziej z próżności  niż z patriotyzmu odwiedzamy szeroko pojęte miejsca  związane z historią. NIESTETY!
 Pstrykam kilka fotek i zaczynam odczuwać  ssanie w żołądku-oho! -tym razem i mnie dopadł głód. Zapada decyzja, że jedziemy na obiad. Nieopodal  zamku  nad rzeką dostrzegamy Karczmę gdzie się zatrzymujemy. Zamawiamy sobie jedzonko i czekamy. Podczas oczekiwania troszkę przemarzamy i każdy zakłada coś cieplejszego na siebie. Nasz paparazzi wciąga na siebie wszystko co ma do ubrania w torbie. Nakłada na głowę czapkę i kaptur od kurtki jednocześnie upodabniając  się mimo woli do komtura krzyżackiego- brakuje mu tylko miecza i przyłbicy. Tym razem ja kieruję w niego obiektyw  mojego aparatu i pstrykam fotkę.
W końcu dostaję swoją zamówioną porcję filetu z kurczaka w panierce, frytki i surówkę – zabieram się do jedzenia  iiiii - po odkrojeniu  kawałka kotleta, zastanawiam się czy oby na pewno jest to , to co zamówiłam. Bo nie przypominało to absolutnie porcji mięsa w panierce lecz panierkę z ????   Frytki nie posolone a surówki tyle co kot napłakał – a mieściło się to wszystko na plastikowym talerzyku i kosztowało 24 zł. ZDZIERSTWO!!!!  W McD. za taką kwotę najadł  by się człowiek, że ho ho .

Mimo kulinarnego rozczarowania odczuwam zadowolenie, że dałam radę dojechać do celu nie odczuwając zmęczenia ani bólu mięśni,  i  mając chęć  powrotu  do domu  również rowerem. Niestety moi koledzy decydują inaczej, więc  tym razem ja im ulegam i wracamy pociągiem. Muszę tu nadmienić, że jeden z uczestników  jest po sporej przerwie jaką miał z powodu wypadku, a  następny- pierwszy raz zdecydował się na  pokonanie takiej długiej trasy, więc mamy na uwadze ich dobro i podejmujemy  zgodnie  właściwą  decyzję  powrotu na kołach, ale pociągu.
 Jednocześnie muszę  zrobić  tu  głęboki ukłon w stronę moich kolegów, że wsparli mnie w moim przedsięwzięciu i dołączyli do mojego projektu wyprawy. Za wytrwałość w pokonaniu dystansu i  trzymaniu  równego tempa. No i na sam koniec nie tyle muszę, co chcę  uśmiechnąć  się do naszego  paparazzi  za to, że  udało mu się  jednak  zrobić mi  niespodziankę  i mimo wszystko zdążyć  wrócić z  urlopu  aby dołączyć do nas.
I tak usatysfakcjonowani docieramy  do Grudziądza , wysiadamy z pociągu i znużeni jazdą   rozjeżdżamy się do swych domów, a mi jak zwykle zaczyna  kiełkować w głowie kolejny pomysł, kolejnej wyprawy – gdzie? – hmmmmm  zobaczymy.











2 komentarze:

  1. Należę do grupy rowerowej "RAMA" Malbork - właśnie planujemy rajd do Grudziądza w organizacji którego pomagają nam miejscowi rowerzyści - może się spotkamy ??? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile będę czasowo wolna, to może się uda wpasować i gdzieś na trasie spotkać :) pozdrorowerki

      Usuń