niedziela, 10 marca 2013

Nowy sezon rowerowy rozpoczęty!!! -cd.




DZIEŃ TRZECI-06.03.2013


 Jadąc rowerem po terenie płaskim napędzamy go siłą mięśni - jadąc rowerem pod górę napędzamy go siłą woli :)

 

 



Kolejny dzień pięknej słonecznej pogody i zaczynam mieć nadzieję, że to już tak będzie każdego dnia ale spoglądając na weekendową prognozę pogody, mina mi rzednie – łłeee, znowu zimno! - nie ładnie, ja chcę już wiosny! Zaczyna brakować mi tej soczystej zieleni i kolorowych kwiatów na łąkach. Robiąc bilans ostatnich dwóch treningów kondycyjnych  dochodzę do wniosku, iż naprawdę jest nieźle. Zero zakwasów, zero bólu mięśni czyli forma w normie, więc może by dołożyć z 2-3 kilometry a, że i dzisiaj pogoda typowo rowerowa, to może by tak ruszyć trasą do Nowego? Hmm, teren spokojny, bez żadnego survivalu i podjazdów (postanawiam pojechać lewobrzeżną stroną Wisły) więc będzie można się rozpędzić i sprawdzić znowu swoje możliwości. I tak mając konkretny plan trasy, wrzucam coś na „ruszt”, wypijam kawę i po 15-tej ruszam w kierunku mostu. Wjeżdżam jak zwykle zakazaną stroną kolejową i pomykam prościutko na drugi brzeg. Zjeżdżam z mostu i krótkim odcinkiem bruku dojeżdżam do asfaltu, na który wjeżdżam skręcając w prawo i przez Michale oraz Dragacz pedałuję do W.Lubienia.


W Lubieniu na szerokim łuku skręcam w prawo i wjeżdżam na wał (dodam, iż ta trasa dokładniej jest opisana TU: ) jednak tym razem zamiast od razu pojechać w lewo,  zjeżdżam w dół do brzegu Wisły, której stan jest lekko podniesiony i wylewa się ponad linię brzegowa, zalewając jakieś pięć metrów betonowego zjazdu.



Spoglądam na gładką niczym nie zmąconą taflę  wody, gdy w pewnym momencie słyszę jakiś chlupot, tak jakby za chwile miało się coś wynurzyć. Patrzę i patrzę trzymając aparat w gotowości - jednak poza zmąconym kręgiem wody nic się nie wynurzyło i nie doczekawszy się sensacji wsiadam na rower, podjeżdżając z powrotem na wał, którym ruszam dalej. Teren  jest czyściutki, bez żadnych  przeszkód (błota czy zalegającego śniegu) no może poza wyschniętymi gdzie nie gdzie grudami ziemni, które odrywały się od kół traktora. 


Jadąc tak drogą przy wale spoglądam na gospodarstwa jakie są położone w pobliżu i w których to widać krzątających się ludzi po swych obejściach i  zaczynających pomału prace  polowe. 



Wygrzewające się w słońcu koty i szczekające psiaki (które tutaj są bardziej tolerancyjne dla rowerzystów i nie ujadają tak złośliwie na nich) świergot ptaków - to wszystko daje oznaki, iż wiosna już za pasem. W oddali słyszę jakiś warkot który jest mi znajomy, ale nie mogę go skojarzyć. Po chwili  dostrzegam lecącą w moim kierunku paralotnię i przypominam sobie, że przecież z punktu widokowego w Nowym startują lotniarze. Paralotniarz zatacza koło i zaczyna obniżać lot przelatując tuż nad dachami domów. I tak w towarzystwie lotniarza jadę  delektując się widokami - tyle, że on ma lepiej, bo patrzy na wszystko góry. 




Patrząc tak zaczynam postrzegać tą trasę (którą przecież znam) inaczej. Jadąc tędy latem ma się inne odczucia, może przez zieleń?, może przez porośnięte plonami pola?, nie potrafię tego wytłumaczyć ,ale jest inaczej. Jadąc widzę chałupki, które się prawie rozpadają, a w których ciągle mieszkają i gospodarzą ludzie. Wcześniej jakoś tego nie dostrzegałam, być może to przez tą pustkę jaka jest teraz wokół – gołe pola, bezlistne korony drzew…. Pomimo, że świeci słońce to w tym obrazie widać biedę ludzką  i nawet ta brzoza stojąca samotnie, otulona blaskiem zachodzącego słońca - ma w sobie jakiś dziwny smutek. Od strony szosy widać „nowobogackie” domy, piękne ogródki, zadbane trawniki……, ale jadąc od tyłu jawi się już obraz szary, smutny i wcale nie taki folderowy.


  
Z tego przygnębiającego marazmu wyrywa mnie  „znajomy” paralotniarz, który znowu pojawia się nieopodal mnie i próbuje się ze mną ścigać :). Macham do niego i przyspieszam ale i tak on wygrywa. 

Dojeżdżając do Tryla mijam spacerujących wałem ludzi - mieszkańców Nowego. Piękna pogoda zrobiła swoje powodując, że „leniwe misie” wreszcie się ruszyły ze swych domowych pieleszy  ;). Dojeżdżam do przepompowni na Mątawie, której śluza właśnie  wyrównuje poziom nagromadzonej wody na rzece, a  nieopodal w górnej części nurtu widać siedzących nad brzegiem i łowiących wędkarzy. 


W tym miejscu zjeżdżam z wału i skręcam w lewo jadąc już zwykłą drogą w kierunku Komorska i W. Lubienia. Teraz mogę pocisnąć na pedały by naddać większe tempo. Wracam znowu przez Michale i wjeżdżam na most z którego do domu już niedaleko. I oto kolejny dzień kondycyjnego treningu zaliczony wynikiem 46km i średnią prędkością 18.9. Kolejna dawka świeżego, wiejskiego powietrza zrobiła swoje, bo poczułam lekkie zmęczenie - więc biorę szybki prysznic, wypijam herbatkę i nawet nie siadam do komputera tylko się kładę i zasypiam nawet nie winem kiedy.


Teraz to już będą  codzienne powtórki tych samych tras jakie opisałam tyle, że z nieco innymi wariantami. Pomału  zaczynam układać dłuższe trasy weekendowe, a co z tego wyjdzie – zobaczymy :))


Pozdrawiam i do zobaczenia być może na szlaku :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz