czwartek, 28 listopada 2013

Pierwszy śnieg i pozmrokowe rowerowanie ;)



"Logika zaprowadzi Cię z punku A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi Cię wszędzie”                                                                                                                            

                                                                                   Albert Einstein






Pogodynka na ten dzień zapowiadała opady śniegu w całym kraju ale, kiedy po południu zaświeciło słońce pomyślałam, że chyba  raczej się prognoza nie sprawdzi  - pozwalając jeszcze po rowerować w normalnych warunkach, i może poprószy dopiero pod koniec tygodnia.Kiedy wieczorem wyjrzałam przez okno, ulica już przyprószona była  białą posypką w postaci śniegu - a jednak się sprawdziło. Taki sypiący śnieg, w poświacie świecących lamp ulicznych przypomina  mi zawsze dzieciństwo. Bardzo  lubiłam jako dziecko biegać  między spadającymi, śniegowymi  płatkami, ciesząc się bo to oznaczało, że do Świąt już niedaleko. No ale jak to bywa z pierwszym śniegiem, rano już go na ulicy i chodniku prawie nie było - choć gdzie nie gdzie, na trawnikach, ocalał jeszcze biały puch. Tenże dzień również był słoneczny, więc postanowiłam pojechać za miasto i do lasu myśląc, że tam będzie śniegu więcej. No i się rozczarowałam, bo wręcz przeciwnie  -  jeszcze go nie było, albo już go nie było.  Ruszyłam na Tuszewo  oraz Węgrowo i jadąc Aleją Dębową dotarłam do Maruszy - poza błotem i kałużami, żadnych oznak śniegu nie było widać. Była dopiero 15.30 i widoczność jeszcze w miarę dobra, więc  pojechałam szosą na Skarszewy, a  stamtąd w kierunku Wiktorowa.

   
 Tu poza  starszym  jegomościem na rowerze, który w kufajce i filcakach jechał bez żadnego oświetlenia (ach ci ludzie) też śniegu nie było. Kiedy dojechałam do szosy i na nią wjechałam pojawił się za mną autobus PKS-u. Szosa ma szerokość  kombajnu więc  kiedy mnie mijał ciary przeszły mi po plecach – nie lubię kiedy takie „kolosy” mnie wyprzedzają.  Robi się już coraz ciemniej ale ja czuje niedosyt kilometrów więc jadę w kierunku Kneblowa - jadę już gruntową drogą na której wytężam wzrok, lawirując między kałużami.   W Zielnowie wjeżdżam na szosę i przez Dębieniec pomykam na Wiewiórki - tu zauważając dopiero na polach leżące odrobiny śniegu. Szosa bez lamp, a zmrok już zapadł na dobre. Jadące samochody z naprzeciwka, oślepiają mnie  (mimo krótkich świateł) i „ratują” mnie samochody za mną, których światła łagodzą oślepiające reflektory tamtych oraz oświetlają mi pobocze tak bym się nie wpakowała na drzewo. MASAKRA– jazda w takim mroku, szosą przy której rosną drzewa, to jak jazda z zawiązanymi oczyma, a będzie jeszcze gorzej, bo przede mną wąska droga z zakrętami, podjazdami i zjazdami. W Wiewiórkach, za sklepem skręcam w prawo, i prawie od razu mam zjazd z ostrym zakrętem. Lampka przy rowerze to nie to co reflektor samochodu. Robię wytrzeszcz oczu  i zjeżdżam na lekkim hamulcu, dojeżdżając do podjazdu, który jest w niewielkim wąwozie. Jestem w dosłownym dole, bo asfalt czarny, po bokach skarpy, a na nich jeszcze drzewa, i ogólnie ciemności egipskie – czy ja zawsze muszę pozwolić tej mojej głupocie omotać mój rozsądek ? Wjeżdżam w końcu na najwyższy podjazd i w oddali widzę świetlistą łunę miasta. Do domu mam jakieś 10km ale ta część drogi prowadzi z krętej górki, i na dodatek przez las. Droga w ¾  jest w  miarę dobra jednak przy końcu zjazdu zaczyna się sporo dziur - nic innego jak spokój oraz opanowanie mi nie pozostaje. Tu gdzie zawsze zjeżdżając na liczniku miałam 35km/h- teraz zjeżdżam na obu hamulcach, powolutku, mając wrażenie jak bym wcale się nie poruszała do przodu. W normalnych warunkach zjazd zajmuje mi  jakieś pięć minut, a teraz całą wieczność.  Jadę jak pijany zając - od prawej do lewej, nasłuchując czy jakiś samochód nie jedzie, bo przynajmniej by mi choć trochę oświetlił drogę - a tu jak na złość żadnego . Docieram wreszcie do końcowego odcinka  drogi i dziur, pomiędzy którymi nie zawsze udaje mi się pomyślnie przejechać . Dojechałam do „krzyżówek” i teraz mam jeszcze ciągle przez las ale już w linii prostej. 

Spoglądając do góry widzę ciemne niebo, które zlewa się z horyzontem drogi i jest dla mnie jak „biała” linia pośród tych drzew, doprowadzając mnie do skrętu w prawo  gdzie już w Hannowie wreszcie jest oświetlenie (skromne ale zawsze to coś). Jak by tego było mi mało, jadąc w kierunku Piask, wyskakuje mi na drogę sarna, która jest bardziej wystraszona ode mnie i zamiast uciekać z powrotem  w las, mota się po całej szosie - biegając zygzakiem, Jechałam za nią próbując ja zagonić na pobocze, by bezpiecznie mogła uciec do lasu ale ta ani myśli tam wbiec, i dalej sunie przede mną "świecąc" mi tym swoim białym kuprem.     Zwykle wracam szlakiem  przez Rudnik lub szlakiem przy Miłoleśnej ale jest zbyt ciemno bym się odważyła tamtędy jechać , więc jadę szosą, która jest nieoświetlona -  łudząc się, że tak będzie lepiej. Kolejna masakra, bo tu samochody przede mną i za mną  jadą na długich światłach, a ja zaczynam tracić orientację  oraz równowagę, bo  nie mogę wytrzymać  już na oczy. Oślepiające światło oraz pieczenie od zimnego wiatru sprawia, że oczy zachodzą mi mgłą, a mokra szosa oraz lekko błotniste pobocze, zlewają się w całość , zacierając granice pomiędzy sobą. i moja prędkość znowu spada do minimum, bo obawiam się wywrotki. Wreszcie z duszą na ramieniu docieram do ronda i tam wjeżdżam na ścieżkę rowerową, którą wracam do domu. 


Ilekroć  bym nie obiecywała sobie, że już tak daleko nie będę jechała, by nie wracać po zmroku nieoświetloną szosą, to i tak zawsze trafia mi się ekstremalna droga powrotna.  Jednak podczas takich tras zawsze dochodzę do wniosku, że to jest dobry trening dla umysłu - przypominając sobie  obraz z perspektywy dnia. Poza tym jazda po zmroku, wśród lasów nadaje takiego  smaczku przygody i pozwala poczuć się jak bym odkrywała świat, który znam z ulubionych książek przygodowych czytanych w dzieciństwie.  Jednak nie można za bardzo dać się ponieść fantazji , by nie  doznać omamów, które mogą przyprawić o palpitacje serca. Na szczęście jeszcze tego nie doznałam, i mam nadzieję, że szybko to nie nastąpi. 



Pozdrawiam i do zobaczenia być może na szlaku :)



1 komentarz:

  1. U nas na szczęście jeszcze nie sypało - no, nie licząc najdrobniejszego pyłku, który topił się po paru sekundach. Ale ten moment prędzej czy później musi nadejść... :) Zresztą - najgorszy jest zawsze pierwszy dzień ze śniegiem, potem jest już z górki!

    A za brak oświetlenia nawet trudno wymyślić jakąkolwiek karę... Jeżeli człowieka nie motywuje fakt, że może w każdej chwili zginąć, to czy cokolwiek na niego zadziała? :( Smutne, że ludzie mogą być tak bezmyślni.


    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń