"Logika zaprowadzi Cię z punku A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi Cię wszędzie”
Albert Einstein
Tu poza
starszym jegomościem na rowerze,
który w kufajce i filcakach jechał bez żadnego oświetlenia (ach ci ludzie) też
śniegu nie było. Kiedy dojechałam do szosy i na nią wjechałam pojawił się za
mną autobus PKS-u. Szosa ma szerokość kombajnu więc
kiedy mnie mijał ciary przeszły mi po plecach – nie lubię kiedy takie „kolosy”
mnie wyprzedzają. Robi się już coraz ciemniej
ale ja czuje niedosyt kilometrów więc jadę w kierunku Kneblowa - jadę już
gruntową drogą na której wytężam wzrok, lawirując między kałużami. W Zielnowie wjeżdżam na szosę i przez
Dębieniec pomykam na Wiewiórki - tu zauważając dopiero na polach leżące odrobiny
śniegu. Szosa bez lamp, a zmrok już zapadł na dobre. Jadące samochody z
naprzeciwka, oślepiają mnie (mimo krótkich
świateł) i „ratują” mnie samochody za mną, których światła łagodzą oślepiające reflektory tamtych
oraz oświetlają mi pobocze tak bym się nie wpakowała na drzewo. MASAKRA– jazda w
takim mroku, szosą przy której rosną drzewa, to jak jazda z zawiązanymi oczyma,
a będzie jeszcze gorzej, bo przede mną wąska droga z zakrętami, podjazdami i
zjazdami. W Wiewiórkach, za sklepem skręcam w prawo, i prawie od razu mam zjazd
z ostrym zakrętem. Lampka przy rowerze to nie to co reflektor samochodu. Robię
wytrzeszcz oczu i zjeżdżam na lekkim
hamulcu, dojeżdżając do podjazdu, który jest w niewielkim wąwozie. Jestem w dosłownym
dole, bo asfalt czarny, po bokach skarpy, a na nich jeszcze drzewa, i ogólnie ciemności
egipskie – czy ja zawsze muszę pozwolić tej mojej głupocie omotać mój rozsądek
? Wjeżdżam w końcu na najwyższy podjazd i w oddali widzę świetlistą łunę miasta. Do domu
mam jakieś 10km ale ta część drogi prowadzi z krętej górki, i na dodatek przez
las. Droga w ¾ jest w miarę dobra jednak przy końcu zjazdu zaczyna
się sporo dziur - nic innego jak spokój oraz opanowanie mi nie pozostaje. Tu
gdzie zawsze zjeżdżając na liczniku miałam 35km/h- teraz zjeżdżam na obu hamulcach,
powolutku, mając wrażenie jak bym wcale się nie poruszała do przodu. W
normalnych warunkach zjazd zajmuje mi jakieś pięć minut, a teraz całą
wieczność. Jadę jak pijany zając - od
prawej do lewej, nasłuchując czy jakiś samochód nie jedzie, bo przynajmniej by mi choć trochę oświetlił drogę - a tu jak na złość
żadnego . Docieram wreszcie do końcowego odcinka drogi i dziur, pomiędzy którymi nie zawsze
udaje mi się pomyślnie przejechać . Dojechałam do „krzyżówek” i teraz mam
jeszcze ciągle przez las ale już w linii prostej.
Ilekroć bym nie obiecywała sobie, że już tak daleko
nie będę jechała, by nie wracać po zmroku nieoświetloną szosą, to i tak zawsze trafia mi się
ekstremalna droga powrotna. Jednak podczas
takich tras zawsze dochodzę do wniosku, że to jest dobry trening dla umysłu - przypominając
sobie obraz z perspektywy dnia. Poza tym
jazda po zmroku, wśród lasów nadaje takiego smaczku przygody i pozwala poczuć się jak bym
odkrywała świat, który znam z ulubionych książek przygodowych czytanych w dzieciństwie. Jednak nie można za bardzo dać się ponieść
fantazji , by nie doznać omamów, które
mogą przyprawić o palpitacje serca. Na szczęście jeszcze tego nie doznałam, i
mam nadzieję, że szybko to nie nastąpi.
Pozdrawiam i do zobaczenia być może na szlaku :)
U nas na szczęście jeszcze nie sypało - no, nie licząc najdrobniejszego pyłku, który topił się po paru sekundach. Ale ten moment prędzej czy później musi nadejść... :) Zresztą - najgorszy jest zawsze pierwszy dzień ze śniegiem, potem jest już z górki!
OdpowiedzUsuńA za brak oświetlenia nawet trudno wymyślić jakąkolwiek karę... Jeżeli człowieka nie motywuje fakt, że może w każdej chwili zginąć, to czy cokolwiek na niego zadziała? :( Smutne, że ludzie mogą być tak bezmyślni.
Pozdrawiam!