"To, co nazywamy „siłą ducha”, jest po prostu odwagą niewyobrażania sobie własnego losu inaczej." Emil Cioran
Październikowa pogoda jest istnym kalejdoskopem. Jesienna aura oferuje to deszcz, to wiatr, chłód, a innym razem piękne słońce z temperaturą powietrza jak w maju, i tylko krajobraz przypomina o tym jaką mamy porę roku. Jeżdżąc rowerem, szczerze mówiąc nie wiem co jest gorsze – czy ten deszcz i chłód czy to ciepło. No bo gdyby było chłodno to wsiadam na rower, robię rundkę i wracam do domu, a przy tak słonecznej i ciepłej aurze jak jadę rowerem, to jadę i jadę i jadę … zachwycając się barwami jesieni i kompletnie zatracając poczucie czasu.
Od kilku dni jest piękna, słoneczna i ciepła pogoda i wyruszając po południu na szlak kompletnie gubię poczucie realności. Po południowe słońce daje najlepsze oświetlenie do robienia fotek, i właśnie te zdjęcia powodują, że to poczucie czasu mi umyka, bo chce uchwycić piękne i malownicze miejsca więc często się zatrzymuję. Jadę w stronę zachodzącego słońca i fotografuję wszystko to co wpadnie mi w oko i kiedy wreszcie dostrzegam, że słońce zbliża się do horyzontu, szukam wtedy najkrótszej drogi powrotu, ale i tak zawsze wracam już po zmroku. Od kilku dni droga powrotna to istna jazda na orientację. Pomimo, że lampka ma dość szeroką ogniskową, to jadę na wyczucie. Kiedy ostatnio przyszło mi wracać właśnie po zmroku, wybrałam opcję jazdy skrótem, który prowadził przez las, brukowaną drogą, Ciemno, głucho i z górki. Owszem jest i szerokie pobocze ale miejscami bardzo piaszczyste więc niekiedy lepiej jest wjechać na bruk. Opadłe liście sprawiają, że w takim mroku zanika linia pobocza i bruku, który jest kilka centymetrów wyżej, i o który można się potknąć zaliczając wywrotkę. W takim przypadku mój rozsądek i logika współpracują niezależnie od rozumu- tzn. że zwalniam i trzymam ręce na obu hamulcach, jednocześnie zjeżdżając w pozycji stojącej i kiedy dochodzi do wywrotki wtedy mam możliwość asekuracji, i ewentualny upadek jest mniej bolesny. Tak właśnie przytrafiło mi się niedawno, kiedy zahaczyłam kołem o bruk i tracąc równowagę zaliczam upadek tyle, że mi udaje się w czas zeskoczyć ale rower miał już „cielesny” kontakt z brukiem. W takich chwilach zanim oko przywyknie do mroku poczucie bezsilności jest zatrważające i jak zwykle konwersacja z samym sobą jest długa i ostra w słowa. Trasę znam tyle, że z perspektywy dnia - po zmroku jeszcze nią nie zjeżdżałam. W oddali słyszę pracujący w polu traktor, i wytężam wzrok szukając skrętu w prawo, by wreszcie wjechać na asfalt i przez Lisie Kąty i Świerkocin dotrzeć do średnicówki. W tym przypadku również czas jest dwa razy dłuższy niż w rzeczywistości. Mijam jakieś gospodarstwo szukając w pamięci jego obrazu i zastanawiając się jak daleko jeszcze do celu. Liczba zakrętów też jakby większa i pytanie – skąd ich tu aż tyle? Nareszcie docieram do mojego skrętu i oświetlonej drogi. Teraz już ze spokojem wracam do domu. Jednak taka jazda po raz kolejny odradza we mnie instynkt przetrwania i świadomość tego, że udało się znowu „ okiełznać” bezradność. Napawa mnie również dumą i wiarą w siebie, a jednocześnie zastanawia mnie czy mam więcej szczęścia czy rozumu - no bo gdyby coś się stało, to co wtedy? Telefon zawsze staram się mieć sprawny ale wiadomo złośliwość rzeczy martwych …. No przynaj mniej w tym przypadku mój zawzięty upór jest pozytywna zaletą. Lepiej być upartym niż płakać nad swoja bezradnością. Jednak kiedy już złość na siebie przeminie to nasuwa się myśl, że było to głupie ale kurcze fajne.
Pozdrawiam i miłego rowerowania życzę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz