środa, 6 marca 2013

Nowy sezon rowerowy rozpoczęty!!!







DZIEŃ PIERWSZY -04.03.2013

Jest początek marca ,na przednówku wiosny, pogoda w sam raz sprzyjająca aby wyciągnąć rower z piwnicy, wsiąść na siodełko i popedałować przed siebie na poszukiwanie wiosny. 


Bardziej z konieczności niż z lenistwa musiałam odstawić rower na trzy miesiące  i nie było mi lekko to zrobić ale cóż, nie zawsze możemy robić to co chcemy, czasami życie zmusza nas to zmian które nie bardzo nam pasują  a niestety które  powodują, że musimy postąpić wbrew sobie. Dając sobie pretekst do pokonania przeciwności ,nie zawsze nam się to udaje i niekiedy trzeba się przestawić na to co daje nam możliwość na przetrwanie. No ale dosyć tego smęcenia o problemach.  
Jak mówiłam na wstępie - jest  początek marca, pogoda ładna, słoneczko przygrzewa łagodnie pieszcząc  swymi promykami nasze buziaczki :)choć z uwagi na położenie jakie ma w tym okresie - razi w oczy - więc okulary czy czapka z daszkiem jak najbardziej wskazane. 

W lutym, a konkretnie 14, schodzę do piwnicy  by przyjrzeć się memu rowerkowi i niestety stwierdziłam, iż nieładnie było zostawić go tak nie wyczyszczonego na tyle czasu, a że były Walentynki - no to niech i on ma coś ode mnie –w końcu cały zeszły rok  przejechał ze mną sporo kilometrów i to nie tylko po gładkim asfalcie. Zakasując rękawy zabieram się do czyszczenia i tak: wymyty, nasmarowany, z napompowanymi kołami  czekał na mnie do wczoraj  gdzie wyruszyliśmy na pierwszy trening kondycyjny. 
Zaczynam od spokojnej jazdy ścieżką rowerową i jadę w kierunku lasu gdzie wjeżdżam na niebieski szlak pieszy, zaczynając cisnąć na pedały, bo teren taki jak lubię czyli pod górkę i z górki. Zaczynam również odczuwać jak rośnie we mnie pragnienie napływu coraz większej adrenaliny i chęć sprawdzenia jak długo utrzymam tempo 24km/h. Widoczność dobra, nikogo z naprzeciwka nie widać, teren  suchy i bez zalegającego śniegu, więc cisnę i pokonuje tak odcinek  500 metrów, aż tu za niewielkim zakrętem  zaskakuje mnie zlodowaciała biel drogi. Tylne koło zaczyna się ślizgać i kręcić w miejscu, więc  zwalniam ale mimo to uznaję, że i tak dalej nie pojadę tą drogą, bo przede mną oblodzony podjazd. Zjeżdżam na szosę i  omijam 100- metrowy odcinek. Dalej znowu wjeżdżam na grunt i śmigam do przodu dojeżdżając do ul. Miłoleśnej -chociaż już w wolniejszym tempie- bo jednak troszkę się zasapałam ;) nie przystając jednak ani na chwilę, jadę dalej  równając oddech.  



  Teraz dość spory odcinek  do Maruszy pokonuję  drogą gruntową. Miejscami fajna ubita  jednak w drugiej części  (Kobylanka-Marusza)  przestaje być już tak fajnie i przedzieram się przez błotnistą  i „przeoraną” przez samochody drogę gruntową. Błoto ogranicza prędkość do  9 km/h więc tylną przerzutkę daję na  2 starając się jednocześnie utrzymać równowagę by nie przystanąć i nie ugrzęznąć w "glapsku". Uff,udało się -dojeżdżam do asfaltu  gdzie dopiero przystaję aby obejrzeć  rower , jednocześnie zadając sobie pytanie: i po co było to pucowanie -skoro  teraz wygląda gorzej niż przed  czyszczeniem. 






 Ruszam dalej szosą  na Skarszewy i Plemięta. Jadę cały czas asfaltem z dwoma sporymi podjazdami(przypomina  on bardziej zastygłą lawę z tymi  łatanymi dziurami niż szosę), kiedy to za zakrętem , obok siedziby sołtysa, wjeżdżam na  „UNIJNĄ” równiutką  drogę asfaltową. Rozpędzam się by zwiększyć średnią  i…….. koniec dobrego. Wjeżdżam na  drogę gruntową i wykonuję jazdę slalomem między  kałużami. Tymże slalomem dojeżdżam do kolejnej szosy, skręcam w prawo jadąc prosto w kierunku Kneblowa i kolejnego błotka :)
  
    

 Do Zielnowa jadę gruntem na którym natrafiam jeszcze na kolejne błotnisto-kałużowe przeszkody, a krajobraz wsi jaka się maluje przede mną z tymi charakterystycznymi wierzbami przypomina iście wieś Reymontowską.




 W Zielnowie wjeżdżam na szosę i jadąc przez Dębieniec-Wiewiórki i Hannowo wracam do domu. W Wiewiórkach napotykam jeszcze resztki zimy, która kurczowo trzyma się leśnego odcinka dróg.



W Hannowie wjeżdżam w las i jadę leśnymi duktami. W Linarczyku wjeżdżam znowu na szosę- bo na dzisiaj mam dosyć błota, a poza tym  jest już szaro więc widoczność w lesie, pomimo mojego oświetlenia robi się ograniczona.


I tak oto minął mój pierwszy trzy godzinny trening kondycyjny, zaliczony wynikiem  41 km. Średnia prędkość w prawdzie  marna bo 14.2  no ale cóż-błoto daje spory opór a i obłocona opona również nie daje  dobrego przyśpieszenia. Jednak  wreszcie poczułam się w swoim żywiole i nareszcie poczułam w mięśniach zmęczenie, chociaż  po ściągnięciu butów złapał mnie skurcz. 
Poza tym pozytywnym zmęczeniem nie mogę jednak zasnąć  i  nie tyle z bólu mięśni ile obolałego „kupra”, a jednocześnie zastanawiam się- jak to jutro będzie z zakwasami i jak  ponownie  usiąść  z bolącym ...... na siodełku :)
cdn. 

Trasa:    Grudziądz-Marusza-Skarszewy-Plemięta-Kneblowo-Zielnowo-Wiewiórki-Hannowo-  Grudziądz



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz