DZIEŃ PIERWSZY -04.03.2013
Jest początek marca ,na przednówku wiosny, pogoda w sam raz sprzyjająca aby wyciągnąć rower z piwnicy, wsiąść na siodełko i popedałować przed siebie na poszukiwanie wiosny.
Bardziej z konieczności niż z lenistwa
musiałam odstawić rower na trzy miesiące i nie było mi lekko to zrobić ale cóż, nie
zawsze możemy robić to co chcemy, czasami życie zmusza nas to zmian które nie
bardzo nam pasują a niestety które powodują, że musimy postąpić wbrew sobie.
Dając sobie pretekst do pokonania przeciwności ,nie zawsze nam się to
udaje i niekiedy trzeba się przestawić na to co daje nam możliwość na
przetrwanie. No ale dosyć tego smęcenia o problemach.
Jak mówiłam na wstępie - jest początek marca, pogoda ładna, słoneczko
przygrzewa łagodnie pieszcząc swymi
promykami nasze buziaczki :)choć z uwagi na położenie jakie ma w tym okresie - razi w oczy - więc okulary czy
czapka z daszkiem jak najbardziej wskazane.
W lutym, a konkretnie 14, schodzę do piwnicy by przyjrzeć się memu rowerkowi i niestety stwierdziłam, iż nieładnie było zostawić go tak nie wyczyszczonego na tyle czasu, a że były Walentynki - no to niech i on ma coś ode mnie –w końcu cały zeszły rok przejechał ze mną sporo kilometrów i to nie tylko po gładkim asfalcie. Zakasując rękawy zabieram się do czyszczenia i tak: wymyty, nasmarowany, z napompowanymi kołami czekał na mnie do wczoraj gdzie wyruszyliśmy na pierwszy trening kondycyjny.
Zaczynam od spokojnej jazdy ścieżką rowerową i jadę w kierunku lasu gdzie wjeżdżam na niebieski szlak pieszy, zaczynając cisnąć na pedały, bo teren taki jak lubię czyli pod górkę i z górki. Zaczynam również odczuwać jak rośnie we mnie pragnienie napływu coraz większej adrenaliny i chęć sprawdzenia jak długo utrzymam tempo 24km/h. Widoczność dobra, nikogo z naprzeciwka nie widać, teren suchy i bez zalegającego śniegu, więc cisnę i pokonuje tak odcinek 500 metrów, aż tu za niewielkim zakrętem zaskakuje mnie zlodowaciała biel drogi. Tylne koło zaczyna się ślizgać i kręcić w miejscu, więc zwalniam ale mimo to uznaję, że i tak dalej nie pojadę tą drogą, bo przede mną oblodzony podjazd. Zjeżdżam na szosę i omijam 100- metrowy odcinek. Dalej znowu wjeżdżam na grunt i śmigam do przodu dojeżdżając do ul. Miłoleśnej -chociaż już w wolniejszym tempie- bo jednak troszkę się zasapałam ;) nie przystając jednak ani na chwilę, jadę dalej równając oddech.
Teraz dość spory odcinek do Maruszy pokonuję drogą gruntową. Miejscami fajna ubita jednak w drugiej części (Kobylanka-Marusza) przestaje być już tak fajnie i przedzieram się przez błotnistą i „przeoraną” przez samochody drogę gruntową. Błoto ogranicza prędkość do 9 km/h więc tylną przerzutkę daję na 2 starając się jednocześnie utrzymać równowagę by nie przystanąć i nie ugrzęznąć w "glapsku". Uff,udało się -dojeżdżam do asfaltu gdzie dopiero przystaję aby obejrzeć rower , jednocześnie zadając sobie pytanie: i po co było to pucowanie -skoro teraz wygląda gorzej niż przed czyszczeniem.
Ruszam dalej szosą na Skarszewy
i Plemięta. Jadę cały czas asfaltem z dwoma sporymi podjazdami(przypomina on bardziej zastygłą lawę
z tymi łatanymi dziurami niż szosę), kiedy
to za zakrętem , obok siedziby sołtysa, wjeżdżam na „UNIJNĄ” równiutką drogę asfaltową. Rozpędzam się by zwiększyć
średnią i…….. koniec dobrego. Wjeżdżam
na drogę gruntową i wykonuję jazdę
slalomem między kałużami. Tymże slalomem
dojeżdżam do kolejnej szosy, skręcam w prawo jadąc prosto w kierunku Kneblowa i kolejnego błotka :)
Do Zielnowa jadę gruntem
na którym natrafiam jeszcze na kolejne błotnisto-kałużowe przeszkody, a krajobraz wsi jaka się maluje przede mną z tymi charakterystycznymi wierzbami przypomina iście wieś Reymontowską.
W Zielnowie wjeżdżam na szosę i jadąc przez Dębieniec-Wiewiórki i Hannowo wracam do domu. W Wiewiórkach napotykam jeszcze resztki zimy, która kurczowo trzyma się leśnego odcinka dróg.
W Hannowie wjeżdżam w las i jadę leśnymi duktami. W Linarczyku wjeżdżam znowu na szosę- bo na dzisiaj mam dosyć błota, a poza tym jest już szaro więc widoczność w lesie, pomimo mojego oświetlenia robi się ograniczona.
W Zielnowie wjeżdżam na szosę i jadąc przez Dębieniec-Wiewiórki i Hannowo wracam do domu. W Wiewiórkach napotykam jeszcze resztki zimy, która kurczowo trzyma się leśnego odcinka dróg.
W Hannowie wjeżdżam w las i jadę leśnymi duktami. W Linarczyku wjeżdżam znowu na szosę- bo na dzisiaj mam dosyć błota, a poza tym jest już szaro więc widoczność w lesie, pomimo mojego oświetlenia robi się ograniczona.
I tak oto minął mój pierwszy trzy godzinny trening kondycyjny, zaliczony wynikiem 41 km.
Średnia prędkość w prawdzie marna bo 14.2
no ale cóż-błoto daje spory opór a i obłocona opona również nie daje dobrego przyśpieszenia. Jednak wreszcie poczułam się w swoim żywiole i
nareszcie poczułam w mięśniach zmęczenie, chociaż po ściągnięciu butów złapał
mnie skurcz.
Poza tym pozytywnym zmęczeniem nie mogę jednak zasnąć i nie tyle z bólu mięśni ile obolałego „kupra”, a jednocześnie zastanawiam się- jak to jutro będzie z zakwasami i jak ponownie usiąść z bolącym ...... na siodełku :)
Poza tym pozytywnym zmęczeniem nie mogę jednak zasnąć i nie tyle z bólu mięśni ile obolałego „kupra”, a jednocześnie zastanawiam się- jak to jutro będzie z zakwasami i jak ponownie usiąść z bolącym ...... na siodełku :)
cdn.
Trasa: Grudziądz-Marusza-Skarszewy-Plemięta-Kneblowo-Zielnowo-Wiewiórki-Hannowo- Grudziądz
Trasa: Grudziądz-Marusza-Skarszewy-Plemięta-Kneblowo-Zielnowo-Wiewiórki-Hannowo- Grudziądz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz